Jak sobie myślę to tych winach to nie chce mi się pisać o nich wcale. Podszedłem do sprawy bardzo skrótowo.
Pierwsze wino to malinowa-porzeczkowa landrynka. W ustach nie ma nic, brak jakiejkolwiek budowy czy struktury – sok porzeczkowy na spirytusie. Tu uświadczysz głównie kwasowość, garbników brak. Nie ma chyba jedzenia, które by nie zjadło tego wina. Jeśli potrzebujesz wina do gotowania, to polecam jako dobra relacja ceny do jakości.
Teraz Gran Reserva. Usta bardziej treściwe, bo w ogóle jakieś taniny nie zostały w 100% wyprane z tego wina. Nos jest bardzo ciekawy, dla mnie to apteka lat sześćdziesiątych, ale taka, do której wchodzi się przez zakład przetwórstwa plastiku (istnieje coś takiego?!?). Szwagier, z którym testowałem wina mówi, że jemu do głowy przychodzi jeden aromat – zgniłe jajka. Na końcu języka mam – „Polecam. Żanet Kaleta”:]
Sami widzicie – chodzenie do Lidla po wino nie koniecznie jest najlepszym pomysłem.
PS. Jeśli pijacie taką hiszpanię i potem mówicie, że nie przepadacie za winami hiszpańskimi to jesteście w błędzie, bo taka hiszpania nie jest.
Oto i głosy pozostałych kolegów i koleżanek spod znaku WW:)
Uncle Matt
Kontretykieta
Winne Przygody
Nasze wina
Sstarwines
Do trzech dych
Jongleur
Czerwone czy białe
Białe nad czerwonym