Viniculture.pl – Blog o winie

Problem jest wtedy, gdy jest zbyt krótko

No pewnie! No bo kto lubi krótko. Z tej ulotności tyle zawodów, rozczarowań i obiecywania sobie, że już nigdy więcej. To dotyczy tak mężczyzn, jak i kobiet. Taki przeciętny facet, który już się orientuje o co chodzi ma konkretne oczekiwania. Raz się udaje, innym razem nie. I wtedy jest problem. Chciałoby się, by trwało w nieskończoność. Może trochę przesadzam z nieskończonością, ale przynajmniej dłużej niż kilka sekund, albo w ogóle nic. Koniec, brutalny koniec, urwanie tematu i pozamiatane. Strapiona mina w takiej sytuacji to najlepsze co zostaje ze wszystkiego. A kobiety? Na ogół bardziej subtelne od mężczyzn, może nie lubią nieskończoności, ale niespodziewany, szybki koniec do najlepszych doświadczeń też nie należy… Wyjść, zamknąć drzwi bez miłego słowa na koniec, przeciągniętego rozstania to szczyt chamstwa. Tak się zdarza. Umówmy się, szybko i krótko nikt nie lubi. Tak też było w tym przypadku.

Razu pewnego dostałem zapytanie „Jesteś zainteresowany degustacją kilku naszych win?”. To jakby pytanie głodnego o chleb. No i jeszcze, gdy rzecz się rozbija o Portugalię, której wina kocham wręcz, to grzechem byłoby odmówienie. Krótka wymiana, że zrobię to wtedy, kiedy będę chciał (czytaj, „miał czas”) i że nie będą mieli wpływu na ocenę. Dogadaliśmy się. A że oni z pomorza, a ja z mazowsza, to byłem przekonany, że historia w ten sposób się zakończy. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że na ostatnim nieWinnym spotkaniu pojawili się osobiście i mogliśmy porozmawiać. Szarpana to rozmowa, bo mnie obowiązki wzywały i nie mogłem poświęcić im tyle czasu, ile bym chciał, jednakże tyle ile wycisnąć się dało z sytuacji – wycisnąłem. Dlaczego to takie ważne? Głównie dlatego, że często degustując wina, analizując je, zapominamy o istotnym czynniku. Często nawet nie jest nam dane się z nim zapoznać. Mówię to (piszę) o historii. Wszak za każdą butelką kryje się ludzka historia, czasem stricte przemysłowa, czasem to rozterki kilku pokoleń i walka o przetrwanie, a czasem „przypadki” – choć ja w takowe nie wierzę.

Jest to historia małżeństwa – ona jest Polką i los tak sprawił, że szczęśliwie wydała się za Portugalczyka. Długo mieszali tam, by jednak podjąć decyzję, że spróbują tu. W Portugalii się nie da. No chyba, że chcesz mieć swój hotel na południu. Okazuje się, że w Portugalii biurokracja sięgnęła zenitu i próba bycia przedsiębiorczym, chęć zrobienia czegoś swojego, najczęściej wiąże się z urzędową drogą przez mękę. O szczegółach pisać nie zamierzam, bo lepiej pisać o tych pozytywnych sprawach. Czy przesadzają z tymi problemami? Nie wiem. Pamiętam natomiast moją wizytę w Portugalii i spotkanie z niesamowitym człowiekiem – Miles’em Edelmann’em (więcej przeczytacie w relacji z konferencji oraz w historii o niesamowitym człowieku z Douro). W pewnym momencie Joe Roberts aka. 1WineDude.com zapytał go co jest jego największym problemem na co dzień w pracy. Zapytał człowieka, który zajmuje się glebami, jest maniakiem gleb, wie o nich wszystko, dosłownie, jest viticulturist. Odpowiedź była zdumiewająca: biurokracja, mnóstwo papierologii. Byłem w szoku. W tym miejscu możecie obejrzeć sobie materiał video, w którym Miles opowiada o swojej największej bolączce (7:20).

Tak więc Monika i Vitor postanowili rozpocząć swoją przygodę z winem ukrywając się pod nazwą Vindima. W ten oto sposób na naszym rynku zawitał kolejny mały importer wina. Co dla mnie oznacza termin mały? Taki, który zna bardzo dobrze swoje portfolio, bo był w winnicy, próbował win, poznał właściciela i wie co sprzedaje. Na końcu rzecz jasna sprzedaje swoje preferencje, bo sprowadza to, co lubi, co uważa, że jest dobre. I w rozmowie od słowa, to słowa Vitor opowiadał właśnie o tym, jaki to ma problem ze zbyt szybkim finiszem. Nie lubi, gdy się wino urywa i nic z niego nie zostaje. Koniec jest brutalny i powoduje zawód. A wino ma trwać, szczególnie jeśli ma być towarzyszem posiłku. Tak więc to jest podstawowy klucz, w którym tenże importer myśli o winie mającym się znaleźć w jego ofercie. Wino, poza tożasmością musi mieć finisz – teoretycznie, im dłuższy, tym lepsze wino. Chyba nigdy nie spotkałem się z wielkimi winami, które ginęłyby w chwilę po przełknięciu.

Dziś w ich ofercie znajdziemy wina z trzech regionów Portugalii: Lisboa, Tejo oraz Península de Setúbal. I teraz najlepsze. Cena za butelkę nie powinna przekroczyć 40 zł. Mam na myśli rzecz jasna półkę sklepową, handel detaliczny. Powiedziałbym, że to wina, których segment powinien rozwijać się najbardziej, bo to one właśnie uczą nas kultury picia wina.

Ich win nie znajdziecie nawet w portugalskich sklepach, nie są powszechnie dostępne. Ale „są” w Polsce. Są, tylko trzeba, by się znalazły w większej liczbie sklepów. Tego właśnie życzę Monice i Vitorowi – bym mógł iść po jedną z ich butelek do sklepu z przeświadczeniem, że dobrze wydaję pieniądze. Mam tu na myśli relację ceny do jakości. Mówię to na podstawie degustacji trzech różnych butelek. Wkrótce, w dziale „Winoteka„, pojawią się cztery nowe recenzje ich win. Wtedy okaże się, czy moje hurrra-optymistyczne nastawienie miał sens, czy było tylko przejawem zbyt entuzjastycznego podejścia do rzeczy nowych;)

Historii koniec. Tym razem, brutalnie, szybko, bez ostrzeżenia. Dokładnie tak, jak większość nie lubi.

Exit mobile version