Moja żona pije!:)

Tagi

,

Udostępnij na:

Jej historia

Czas jakiś temu czytałem bardzo ciekawy tekst. Ciekawy, bo nietypowy. Nie o apelacjach, kontrowersjach wysoko alkoholowych win z nowego świata czy też niuansach naukowych wyjaśniających możliwe typy bakterii, które można spotkać w winie. To historia napisana przez Amerykankę – Sarah Chappell. Jej słowa ukazały się w PalatePress, gdzie opisuje początki swojej przygody z winem wplątane w historię rozstania z narzeczonym. Dlaczego to taka fajna historia? Po pierwsze dlatego, że autentyczna, bez patosu i skomplikowanego winiarskiego języka. To czyste emocje i odkrywanie nowej pasji, która zakończyła się happy endem (to takie amerykańskie). Jeśli chcecie poznać historię człowieka, a nie regionu czy konkretnej butelki, która z pewnością wywoła uśmiech na Waszych twarzach, to przeczytajcie oryginał. Warto czasem poświęcić trochę swojego cennego czasu, na wycieczkę po życiu osoby, która odnajduje sens życia w winie. To frajda taka sama jak czytanie książki Kill Grill austorstwa Anthonego Bourdaina. Kurcze… Chyba się starzeję.

Moja historia

Po przeczytaniu historii napisanej przez tę młodą osóbkę, szybko w głowie odtworzyłem sobie moją własną historię. Gdy tylko skończyło się przelatywanie przywoływanych w pamięci obrazów otworzyłem oczy i wydałem z siebie jeden dźwięk: UFFF…

Tak. Moja żona pije wino. Bardzo się z tego powodu cieszę. Cieszę się jeszcze bardziej, ponieważ poznaliśmy się w takim momencie mojego życia, kiedy już wiedziałem, że wino będzie mi towarzyszyło do końca życia i raczej przeszedłem już na stronę tych nie do końca normalnych. Początki były ciężkie. Ona tylko półsłodkie, słodkie, a ja bezwzględnie powtarzałem: WYTRAWNE. Nie ma innego. Byłem nieustępliwy. Na szczęście obyło się bez histerii. Moja, wtedy jeszcze, dziewczyna po prostu zaczęła pić wytrawne. Mało tego! W pewnym momencie jakieś tam lekkie bożole czy inny chinon z loary (nie mam nic do tych genialnych loarskich win) było zbyt lekkie. Musiało być dużo tanin, mocna budowa i długi finisz. Inny wariant nie wchodził w grę. W tym czasie ja, z premedytacją, zaczynałem otwieranie białych butelek, które dla niej natomiast były czymś dziwnym. Jakieś takie niewyraźne, bardziej ulotne i z wyższą kwasowością. Specjalnie powtarzałem, że białe są bardziej skomplikowane i trudniejsze do picia. Dziś moja żona pije białe. Czerwonym nie pogardzi, ale woli białe. Te górnolotne opisy win sprzed kilku zdań to moja robota, najczęściej śmieje się ze mnie, że coś tam czuję albo, że jakaś „mineralność”. Szczytem szczytów są aromaty tabaki, skóry czy innych „dziwnych” odzwierzęcych źródeł. Wiem, że żyję w innym świecie, ale cieszę się jednak z tego, że pijemy razem wino. Tym razem – Wasze zdrowie!;)