Chyba już wszyscy napisali wszystko na temat Zlotu Polskiej Blogosfery zorganizowanego 8 marca w Warszawie przez Winicjatywę. Ponieważ nie byłem, ale mam swoje zdanie, to się wypowiem, bo takiego tekstu jeszcze nikt nie napisał.
Zacznę od końca, czyli od degustacji (o afterku nie mam zdania).
Myślę, że tylko skrajny kretyn (że się tak wprost wyrażę) narzekałby na obsadę. Nawet padnięte Bordeaux jest ciekawe w kontekście poznawczym. No, ale z tego, co czytałem są i tacy, co to już wszystko pili i niczego nowego się nie dowiedzieli. Szapoba. Może następnym razem oni pouczą brać blogerską? Chętni? Lasu rąk nie widzę…
Nie będę komentował wystąpień, bo nie do końca pamiętam co kto mówił, ale odniosę się do kilku innych ciekawych spraw.
Pieniądze.
Że niby jest sponsor, to wjazd na konferencję ma być za darmo? Puknijcie się mocno w głowę moi drodzy! Zwłaszcza Ci, którzy tak myślicie. Po pierwsze primo – jak Ci nie zapłacą, to Cię nie będą szanowali. Po drugie primo – znacie warunki na jakich wszedł sponsor? A może ledwie starczyło na pokrycie kosztów sali? Tim Atkin rozumiem przyleciał swoim private jet’em, bo lubi Wojtka Bońkowskiego? I w końcu po trzecie primo (ultimo) – w Polsce to nie można zarabiać? Jak ktoś chce zrobić jakiś biznes, to od razu trzeba go rozliczać z kosztów – realnych, nierealnych, ze wszystkiego. To jakaś narodowa perwersja – zaglądanie innym do portfela. Po to tylko, by na końcu wskazać palcem i powiedzieć „ten to chciał zarobić, taki i owaki jeden!”. Szanowni Państwo. Nikt nikogo pod pistoletem nie trzyma. Ta konferencja była tania jak barszcz, więc narzekania i utyskiwania zostawcie sobie na inną okazję, pewnie zdarzy się jeszcze niejedna.
Wojtek napisał w swojej relacji (link na początku postu), że na European Wine Bloggers Conference trzeba było wyłożyć ~ 300 EUR, do tego koszty transportu i noclegi. Wojtek pomylił się tylko w faktach. Byliśmy z Kubą Jurkiewiczem nie po nim, ale przed nim :P A ja, to w ogóle byłem jeszcze rok wcześniej przed tym, jak byłem tam z Kubą :)
Jakość blogów.
Jakież oburzenie wybuchło w internetach. W skrócie odbiór jest taki, że o winie powinni pisać profesjonaliści. Spokojnie, mamy wolność słowa, więc pisać może każdy, ale na Boga! Nie używajmy etykiety blogera do zasłaniania się przed policzkami za błędy i niekompetencję. Profesjonalizmu uczymy się całe życie, warto jest też nauczyć się brania odpowiedzialności za swoje słowa. Nie tak dawno Sokołów pozwał blogera, który zwymiotował po teście jego tatara (skrót myślowy), mówił, że to chemia i istna masakra (nie kojarzy Wam się ze słownym rozjeżdżaniem win, które Wam nie pasują?) i nigdy by tego w życiu nie kupił. Bloger został pozwany, przegrał sprawę, dostało mu się. Long story short – wymówka, że on nie do końca się zna, bo jest blogerem (to hobby, wcale nie na serio, nikt nie musiał filmu oglądać) raczej w sądzie nie przeszła. Tutaj filmik popełniony przez blogera:
To mnie chyba najbardziej boli. Percepcja niemal wszystkich podsumowań jest taka, że wielu płacze, bo ktoś chce podnieść poprzeczkę lub wskazać istotne punkty nad którymi warto się zastanowić. Sorry, takie mamy realia.
Ego.
Tutaj było najfajniej. Jedni pisali, że niczego ciekawego się nie dowiedzieli (nieźle, normalnie alfa i omega). Inni, że trochę za krótko o SEO było i o fotografii też mało. O SEO można robić tygodniowe szkolenie, za które zainteresowani płacą grubą kasę, więc umówmy się – darowanemu psu nie zagląda się w zęby. I chyba to zabolało, że jeszcze się czepiają hobbystów, że jakości nie dowożą. Hold your horses. Trochę pokory, w winie w sumie to ona jest najważnieszja, ale to temat na oddzielną dyskusję.
Nerwowe reakcje i chowanie się za pawężami – wykonanymi z naturalnego korka rzecz jasna – by zaraz odparować z super przemyślaną ripostą kojarzy mi się z tym:
Podsumowując – mi się Zlot podobał, bo poruszył trochę zasiedziałe i niby (nie)winne towarzystwo.
Disclaimer: nie jestem już wspólnikiem Winicjatywy.
Podobne
wpisy