I dobrze, i źle. Więc jak?

Czasem tak to już bywa. Że niby coś tam się spartaczyło, ale na tle pozostałych i tak wciąż jest się w peletonie w jakiejś dziedzinie. Tak sobie myślę, że takie rzeczy to tylko w Polsce;) Tak było tym razem. Zacznę od tego co dobrze.

Dobrze.

W Polsce blogosfera winiarska rozwija się powoli, powstają nowe strony internetowe, spora liczba sklepów on-line. W sumie nie ma co narzekać. Prawo na wiele nie pozwala, więc wiele się nie robi. A jak się robi, to… Szkoda gadać. Gdy sobie tak patrzę na importerów wina w Polsce (szczególnie na tych dużych), to myślę, że chyba ten biznes się dziś kręci, bo przewrócić się nie może z taką masą krytyczną. A skoro się sprzedaje, to po co tam od razu zabierać się na innowacyjne podejście czy inne bzdury marketingowe, na które choruje nasza cywilizacja. Faktycznie. Nie ma sensu. Dlaczego „dobrze” robi Makro? Myślę, że jako jeden z niewielu dużych graczy widzi potencjał we współpracy z bloggerami. Komuś się tam chciało i „coś” zrobił. Inni czekają na cud, albo po prostu mają konsumentów głęboko w du***.

Gwoli ścisłości od razu wyjaśnię: nie, nie liczę na zasypanie mojego domu winami od wszystkich importerów wina w Polsce, wina w domu mam dużo, najczęściej nie mam czasu opisać tego wszystkiego co otwieram więc… nie liczę na wysyp ofert;)

Źle.

Gorzej jest z wysłanymi winami. Żeby nie było, że uskuteczniam moje dziwaczne wymagania odnośnie wina, to postanowiłem do tej degustacji zaprosić dwie osoby, które z winem mają tyle wspólnego, że lubią je, pijają i umieją poznać wady. Najbardziej byłem ciekaw ich opinii, i głównie słowami tej dwójki będę się posługiwał opisując otrzymane butelki.

Takie oto wina otrzymałem od Marko w ramach akcji „pożegnanie lata”.

1. Valmarone DOC Prosecco, 11%, 19,99 zł (Włochy)
2. Nederburg, 2010, Rosé, 12%, 24,99 zł (RPA)
3. Alte Rocche Bianche, DOCG Moscato d’Asti, 2009, 5,5%, 33,99 zł (Włochy)

Wychodzi na to, że najlepiej przyjęte zostało Prosecco. W gruncie rzeczy się nie dziwię. Po prostu świeże, bez jakiegoś zadufania, z wyraźną kwasowością, niskim alkoholem, tak więc idealne na ciepły dzień. Nie myślimy, pijemy. Spełnia swoje zadanie. Warte swojej niezbyt wygórowanej ceny.

Na drugi ogień poszło rosé. Cóż, myślę, że tego wina lepiej w szczegółach nie opisywać. Poprzestańmy może na stwierdzeniu, że tego wina nie było. De facto go nie było, bo  coś co wylądowało w naszych kieliszkach raczej niewiele miało wspólnego z typowym winem różowym. Być może taki jest styl tych win w RPA. Tego wina nie polecam nikomu, nawet przecenionego o  10 zł.

Najwięcej było zastanawiania się i szukania porównań przy trzeciej butelce. Moscato d’Asti, to słodkie, lekko musujące wina, produkowane na północy Włoch. Jak już ktoś miał okazję popróbować różnych win słodkich, to wie, że tutaj kluczowy jest balans – słodyczy z kwasowością. Bez kwasowości słodkie wino jest ulepkiem, można nożem nakładać na kanapki, jak to się robi często z miodem. Tak właśnie było w tym przypadku. Po prostu zbyt słodkie, brak mu równowagi. I wracając do porównań. Umysł ścisły siedzący przy stole szybko coś tam w głowie policzył i rzekł: Za tą kasę, to wolałbym w ciepły dzień kupić sobie 6 piw Redds. Cóż…

Finisz

To jak? Źle czy dobrze? Pewnie nie jeden cieszy się na „niepowodzenie” Marko z winami wysłanymi bloggerom. Ujmę to w sposób następujący – jednak „dobrze”, bo moi drodzy, Makro ze swoim myśleniem o marketingu jest lata świetlne przed Wami.