Trafiony-zatopiony! Kto następny?

Tagi

Udostępnij na:

Każdy z nas ma w życiu jakiś cel. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo w przeciwnym razie, życie byłoby nie do zniesienia, jakieś zupełnie pozbawione sensu. Więc wychodzę z założenia, że jednak każdy ma swój cel i oby nie jeden! Skoro już o celach mowa, to opowiem o jednym z moich ulubionych oraz o sposobach, jakie stosuję, by go zrealizować. Cel ten jest o tyle fajny, że  samoczynnie, co jakiś czas się odnawia i można zajmować się realizacją na nowo. Postanowiłem o tym napisać, bo jestem w połowie drogi (tak przynajmniej myślę) do ponownego zdobycia.

Ciągle tutaj tylko o winach i tylko o winach, no więc tym razem o… winach;) A jakżeby inaczej? Cel jest łatwo wytłumaczalny – otóż chodzi o to, by kolejnego straceńca na stronę wina przekabacić, ukształtować odpowiednio, wyposażyć, oddać go potem światu, by szerzył dogmat o wspaniałości wina, czasem tylko doglądać czy po właściwych chodzi ścieżkach i już. Można się potem cieszyć życiem i powoli szukać kolejnego kandydata. Tym się właśnie raz na jakiś czas zajmuję. Nie, nie jestem upierdliwy, nie chodzę i nie namawiam.

Otwieramy dwie flaszki: coś niezbyt drogiego, ale przyjemnego do 40 zł, druga to jakaś petarda 100 zł+

Wiec jak wygląda taki proces? Najlepiej po prostu raz na jakiś czas coś tam opowiedzieć, zarekomendować jakąś książkę, butelkę czy miejsce do odwiedzenia. Z moich obserwacji wynika, że osoby, którym zależy na jakości życia (w sensie tego jaki alkohol w siebie wlewają i co na talerzu lubią mieć) powinny na 99% połknąć haczyk. Co dalej? Dany artykuł czy książka muszą być skończone. Wtedy trzeba dać się wygadać – słuchamy uważnie, potakujemy ze zrozumieniem, zadajemy z pozoru niewinne (raczej WINNE) pytania i już. Mamy go (lub ją)! Następnie wybieramy się na zakupy, najlepiej wspólnie, by adepta nie wystraszyć. Strategie kupowania wina mogą być różne, więc na początku warto pomóc, by wyjście ze sklepu oznaczało karton dobrze skomponowanych win. Niech pije, wącha, myśli. Zadzwoni, spokojnie, zawsze dzwonią;) Tu coś nie pasuje, tam niejasna informacja na etykiecie, a tu tanio i dobrze? Jak to możliwe. Ok, ok, rozumiem. To dłuższy temat. Musimy się spotkać to wszystko przegadamy. Wpadnij do mnie, mam coś ciekawego do otworzenia akurat. Otwieramy dwie flaszki. Teraz można porozmawiać o degustacji, wątpliwościach i o tym wszystkim co powinno być powiedziane, by mieć przeświadczenie graniczące z pewnością, że jest się świadkiem narodzin kolejnego ENOwariata (tak, bądźmy szczerzy – wariata). Kolejne kroki to już formalność niemal. Czytaj to i tamto, poznam Cię z nimi, idziemy przyszły wtorek na degustację itd.

Jak zapewne wiecie, są takie wina, które potrzebują czasu. Podobnie jest z powyżej opisanym procesem. Poszczególne kroki dzielą niekiedy miesiące, więc cierpliwość jest tu najwyżej ceniona cnotą.
Ja taki proces w życiu przeszedłem kilka dobrych razy. Zawsze odnosiłem sukces. Taka karma widocznie;) Czy to dobrze? Nie wiem, wszak konsekwencje picia alkoholu mogą być rożne, nie mówiąc już o podżeganiu do próbowania wina (co jest łamaniem prawa w świetle obowiązującej ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi). Wiem tyle, że wśród moich ofiar nie ma ludzi nieszczęśliwych, lub takich co to przez nowe hobby roztrwonili rodzinny majątek. Wszyscy są piękni, młodzi i szczęśliwi;)

Po co to wszystko? Nie liczę na pomnik czy inny sposób na wyrażenie wdzięczności jako „tribute to”. Jest jeden fakt, który mnie wyjątkowo cieszy – to chwila, gdy wiedzę, że uczeń przerasta mistrza. Wiedziałem to już na własne oczy, znam ich dobrze, są wymiataczami (wiem, że czytacie ten tekst ;). Bardzo się cieszę z tego powodu i tego właśnie życzę wszystkim moim ofiarom!

Kto następny w kolejce? ;)