Delikatni mocarze nie dają o sobie zapomnieć
17 środa sie 2016
Tagi
bourgogne, burgundia, Côte Chalonnaise, Côte de Beaune, Côte-d’Or, Domaine de Villaine, Domaine Henri Haudin-Ferrand, Échezeaux, francja, La Corvée, La Digoine, Ladoix 1er Cru, pinot noir
Udostępnij na:
TweetPo raz kolejny łamię postanowienie o niepisaniu. Wino przyciąga, rezonuje i w moim przypadku nie pozwala pozostać bez publicznego komentarza.
Wina, które za mną chodzą, piłem (nie degustowałem, piłem) już czas jakiś temu. Będzie dobre pół roku, a od tego czasu nie było dnia, w którym moje myśli nie wróciłyby do jednego z nich. Serio. Rzecz się rozchodzi o Burgundię. Brak tu notek degustacyjnych ze szczegółowymi opisami niuansów i rekomendacjami dań, bo najważniejszą sprawą są emocje i wspomnienia. To one decydują o tym, czy wino zostanie zapamiętane. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Bohatery dwa
Dzięki uprzejmości drogiego Andrzeja, usiedliśmy nad butelką Domaine de Villaine 2012 Bourgogne Côte Chalonnaise La Digoine. Nie mylić z ogólną apelacją „Côte Chalonnaise”. Ale i tak najważniejsze jest oznaczaczenie „La Digoine” – czyli pojedyńcza parcela/siedlisko (1,82 ha). Na tyle wyjątkowa, że uzyskała takowy status. Zawartość butelki powstaje „the most natural way possible”, bardzo zręczne stwierdzenie, ale zamysł jest znany – jak nie musimy to nic nie dodajemy, by było jak najbardziej naturalnie. Villaine to nazwisko, które wtajemniczonym winomaniakom kojarzy się jednoznacznie – właściciel DRC – legendy. Wszystko w tym winie zdaje się być przemyślalne dając nam do rozumienia, że burgundia zamknięta w butelce nie jest marketingowym bullshitem ale czystą prawdą.
Znów, dzięki uprzejmości tego samego Andrzeja w kieliszkach pojawiło się inne wino, ale z tego samego regionu. Domaine Henri Naudin-Ferrand 2012 AOC Ladoix 1er Cru „La Corvée”. Na usta cisną się patetyczne przymiotniki z gatunku „autentyczne”, „przenikające”, „potoczyste” oraz jedeno określenie z języka angielskiego – „mind blown”. Taką wyliczankę możnaby kontynuować w nieskończoność, a sprawa – mimo swej złożoności – jest stosunkowo prosta, bo to wino jest po prostu zajebiste ze wszechmiar (definicję takiej zajebistości musisz sobie drogi czytelniku wypracować sam).
Niby nowy rozdział, od flaszki Villaine minął dobry kwartał, a jednak wspomnienia łączą się wyraźnie. Oba wina łączy krystaliczność owocu, złożoność, pięknie zarysowana kwasowość wszczepiona w owocowy kręgosłup, mega pijalność i potencjał do poczekania na nie jeszcze dekadę (choć cieszą już teraz w pełni).
Obu win równie dobrze można nie pić, samo wąchanie zawartości kieliszka daje wystarczająco dużo frajdy. Potrzebowaliśmy dobrych czterdziestu minut by wlać je do ust.
Wielbiciele nowoświatowej „inteligentnie użytej beczki” powinni zostać poczęstowani tymi winami w celach edukacyjnych.
Wielbiciele łatwo pijalnych Montepulciano d’Abruzzo czy bezpretensjonalnej Valpolicelli mogą tym flaszkom z ręki jeść.
Wielbiciele win do 50 zł – czas na zmianę wyznania i bardziej otwarte podejście ;)
Wielbiciele Malbeca i Zinfandla – yyyyy… raczej nie porozmawiamy…
Wielbiciele Pinot Noir – bierzcie i pijcie.
Przy tej okazji warto wspomnieć, że zdobywania wiedzy winiarskiej nie zaczynamy od Burgundii, bo jedyne osiągnięcie do zgarnięcia na start nazywa się zniechęceniem ;)
Do tej pory miałem w życiu niesamowite szczęście – okazja do wielokrotnych degustacji najróżniejszych burgundów (oraz wielu wspaniałych pinotów z Nowego Świata), a to dostarczyło mi bezcennych doświadczeń. Tym bardziej nie wiem dlaczego akurat te dwa wina zrobiły w mojej głowie takie spustoszenie, wiem natomiast że potwierdzają znaną prawdę, że Burgundia i Pinot Noir to perfekcyjne połączenie.
Choć Côte Chalonnaise to inna część Burgundii niż Ladoix 1er Cru (Côte de Beaune -> Côte-d’Or) to jednak wyraźnie czuć, że koncept terroir, również rozumiany jako dobranie odpowiedniej odmiany winorośli do panujących warunków, nie jest jakimś wymysłem maketingowców, który potem jest wmawiany winolubcom przez krzewicieli wiedzy o winie. Pinot Noir sprawuje się tu genialnie i osiąga prawdziwe wyżyny.
Post Factum
Po dziś dzień pamiętam degustację burgundów, w trakcie której jeden z uczestników rzucił taki tekst „…to niesamowite! Patrzcie na ten kolor, niby takie wątłe się zdaje, zwiewne, a w ustach taka potęga i moc…” – w kieliszkach mieliśmy Échezeaux.
Możecie mówić, że to banały i frazesy – pisanie o burgundach, że takie delikatne, inteligentne i wysublimowane. Wasza sprawa, ja natomiast pod wpływem tych win mam taką refleksję, że lepiej wypić jedną butelkę w miesiącu niż silić się na szukanie hitów do 50 zł, by raz w tygodniu móc zaspokoić swoje winiarskie pragnienia. Less is more.
Piłem na koszt Andrzeja, jego zdrowie!
Podobne
wpisy